Uczeni w anegdocie - wśród matematyków

Andrzej Kajetan Wróblewski

Wybitny matematyk i filozof brytyjski sir Bertrand Russell napisał: Matematykę można określić jako przedmiot, w którym nigdy nie wiemy, o czym mówimy, ani też, czy to, co mówimy, jest prawdą.

Według obiegowej opinii, matematycy to ludzie przeważnie oderwani od rzeczywistości, którzy żyją w świecie swoich wyimaginowanych przestrzeni i zajmują się dowodzeniem przedziwnych twierdzeń, jak to, że jedną kulę można tak podzielić, aby powstały z niej dwie kule, takie same jak ta wyjściowa.

Istotnie, przeciętny człowiek kończy swą edukację matematyczną praktycznie na zagadnieniach, którymi zajmowali się matematycy w starożytności. Już tylko nieliczni poznają rachunek różniczkowy czy całkowy, a więc sięgają do wyników matematyki XVII czy XVIII wieku. Zagadnienia, którymi zajmują się matematycy obecnie, uchodzą za tak abstrakcyjne, że nawet przedstawiciele nauk fizycznych, tak bliskich przecież matematyce, nie mają o nich pojęcia. Znany fizyk, laureat Nagrody Nobla, Chen Ning Yang głosi, że są tylko dwa rodzaje książek o współczesnej matematyce: takie, z których daje się zrozumieć tylko pierwsze zdanie, oraz takie, z których można pojąć tylko pierwszą stronę.

Amerykański matematyk Morris Kline jest zdania, że matematyka jako pierwsza z nauk oderwała się, zresztą już dawno, od problemów życia codziennego. Jeden z rozdziałów jego poczytnej książki o historii matematyki nosi znamienny tytuł: Matematyka w izolacji.

Oczywiście, wszystkie nauki podlegają daleko idącej specjalizacji, a front ich badań nieubłaganie oddala się od problemów życia codziennego. Jednak obecnie nazwiska niektórych wielkich współczesnych astronomów, biologów, chemików i fizyków są znane nawet przecięt-nie wykształconym ludziom. Tymczasem ostatnim uczonym, którego nazwisko w świadomości przeciętnego człowieka kojarzy się z matematyką, był żyjący dwieście lat temu Carl Gauss.

Przedstawiciele innych dziedzin, oczywiście, zazdroszczą matematykom ich niezrównanej precyzji rozumowania. Przejawem tego są różne żartobliwe historyjki, zwykle dość sympatyczne, które opowiada się o matematykach. Oto kilka z nich:

Fizyk i matematyk zostali poddani sprawdzianowi umiejętności wykonywania prostych czynności. Pierwszy odpowiadał fizyk. - Proszę sobie wyobrazić - rzekł egzaminator - że trzeba zagotować trochę wody na herbatę; co należy zrobić, jeśli mamy do dyspozycji wyposażenie kuchenne? Fizyk wziął z szafki czajnik, napełnił go wodą z kranu, postawił na kuchence gazowej i uruchomił palnik. Bardzo dobrze - pochwalił egzaminator. Teraz pan - zwrócił się do matematyka, który bacznie przypatrywał się poczynaniom swego kolegi. Matematyk podszedł do kuchenki, zdjął czajnik, wylał z niego wodę do zlewu, a następnie odstawił go na miejsce w szafce i usiadł, zadowolony, że sprowadził problem do zagadnienia, które już zostało rozwiązane.

Bardziej złośliwy dowcip opowiada o matematyku i chemiku, którzy spędzali noc w sąsiednich pokojach hotelowych. W środku nocy rozległ się nagle alarm pożarowy. Chemik pierwszy wyskoczył z łóżka, włożył buty i wyjrzał na korytarz. Kiedy zobaczył kłęby dymu, poszukał strzałek wskazujących wyjście awaryjne, dotarł do schodów pożarowych i zaczął po nich zbiegać. Matematyk wyjrzał na korytarz chwilę później i zobaczywszy, że jego kolega biegnie do wyjścia awaryjnego, podążył za nim; kiedy jednak przekonał się, że zbiega on po schodach, uspokoił się, że rozwiązanie problemu istnieje, wrócił więc do swego pokoju i spokojnie położył się do łóżka.

Dwóch inżynierów wybrało się na wyprawę balonem. Wszystko zapowiadało się dobrze, nagle jednak zerwał się silny wiatr, który zniósł balon bardzo daleko od miejsca startu. Dryfujący w balonie podróżnicy byli zagubieni. W pewnej chwili zauważyli w dole na drodze samotnego piechura. - Halo, proszę nam powiedzieć, gdzie się znajdujemy! - wykrzyknęli. Przechodzień po chwili milczenia zawołał: - Znajdujecie się w balonie! - Do diabła - rzekł jeden z podróżników - że też musieliśmy akurat trafić na matematyka.- Skąd wiesz, że był to matematyk? - zapytał drugi. - To oczywiste, przecież jego odpowiedź była doskonale precyzyjna, ale zupełnie bezużyteczna.

Pewnego dnia mały syn matematyka przyszedł dumny ze szkoły i pochwalił się ojcu, że tego dnia dzieci uczyły się o zbiorach: - Na przykład nauczyciel polecił wstać wszystkim uczniom, którzy przynieśli bułki na śniadanie. I to był zbiór dzieci, które miały bułkę na śniadanie. Potem wstały te dzieci, które przyniosły chleb z wędliną, i to był zbiór dzieci, które miały na śniadanie chleb z wędliną. Potem nauczyciel poprosił, aby wstały te dzieci, które niczego nie miały na śniadanie, ale takich nie było, więc to był zbiór pusty. Zadowolony z postępów syna matematyk zapytał go: - A czy tych kilka marchewek, które mam na talerzu, też może stanowić zbiór? To pytanie wyraźnie zbiło z tropu malca, ale po chwili uśmiech rozjaśnił mu twarz i odrzekł: - Tak, gdyby tylko te marchewki mogły wstać.

Pewnego razu znany matematyk polskiego pochodzenia Mark Kac wygłaszał referat w Kalifornijskim Instytucie Technologii. Wśród słuchaczy był sławny fizyk Richard Feynman, który lubił podkpiwać z przesadnej dbałości o ścisłość matematyków. - Gdyby matematyka nie istniała - rzekł w pewnej chwili do Kaca - to świat cofnąłby się tylko o tydzień. - Ależ tak - bez namysłu odpowiedział Kac - właśnie o ten tydzień, w którym Bóg stworzył świat.

Wiedza i Życie